Etykiety

pidżi (40) ptaki (36) gęsi (25) Turawa (24) motyle (24) dolina odry (23) niszczenie przyrody (23) ważki (22) bociany (21) drapole (20) mewy (20) stada (19) góry (16) siewki (14) rajd ptasiarzy (12) dewastacja (10) owady (10) stado (10) zmiany klimatyczne (10) gogolin drzewa (9) przeloty (9) rolnictwo (9) księżyc (8) las (8) dzierżno (7) migracja (6) myślistwo (6) osadniki Strzelce Op (6) plaskowyż głubczycki (6) Utrata (5) stawy tułowickie (5) łabędzie (5) żuraw (5) osadniki (4) parki narodowe (4) storczyki (4) żołny (4) biegus zmienny (3) bocian (3) błotniak łąkowy (3) cyraneczki (3) gogolin kamieniołomy (3) las naturalny (3) modliszki (3) orlik (3) piotrówka (3) rzeka (3) sokół wędrowny (3) wróble (3) wycinki (3) zrównoważony rozwój (3) Jesioniki (2) Park Narodowy w Austrii (2) Rogów Opolski (2) biała (2) dziki park (2) dęby (2) gąsiorowice (2) kotlarnia (2) mppl (2) nietoperze (2) ochrona (2) ochrona przyrody (2) park w Rogowie (2) raniuszek (2) rybołów (2) rzekotka (2) wydmy (2) łączki A4 (2) Białowieża (1) Strzeleczki (1) ambona (1) bagno (1) bewiki (1) blotniak stepowy (1) brzegówki (1) budki dla jerzyków (1) czapla (1) drapolicz (1) erozja (1) jemioła (1) kotewka (1) krasowa (1) krynica morska (1) kumak (1) kurhannik (1) kwiecień (1) mamidło (1) mochów (1) ojcowski park narodowy (1) opryski (1) oprzędy (1) postrzałek (1) rozlewiska (1) rybitwa (1) siwerniak (1) stepowienie (1) storczyk blady (1) strach na ptaki (1) szpak (1) słowacja (1) trzmiele (1) uhla (1) wejmutka (1) widmo brockenu (1) zabezpieczenia antykolizyjne dla ptaków (1) zaćmienie słońca (1) znaczki skrzydłowe (1) znaki (1)

czwartek, 22 maja 2025

3nadle na luzie ?

 Powspominam sobie rajd z 10go maja:

O przygotowaniach i planie mogę napisać tylko kilka słów: zero, brak, nic, pełny spontan i luzik. Obiecaliśmy sobie w zeszłym roku, że jak pobijemy rekord Opolszczyzny to nie będziem się już napinać i cały rajd bez względu na wynik zrobimy rowerowo. Tak też w tym roku chcieliśmy uczynić, choć były pewne obawy co do aury bo w deszczu to owszem, można rowerem, ale bardziej wodnym. Prognozy zmieniały się mocno od poniedziałku poprzedzającego "bigdeja" - raz pokazywało poł dnia deszczu, raz pare godzin a czasem wcale. Natomiast wszystkie modele pokazywały, że będzie solidnie podwiewać. Dwa dni przed wyścigiem ogarnęliśmy logistykę która obejmowała nocleg na zb Turawskim i dowóz tam rowerów. Na miejsce docieramy koło 19stej i robimy sobie oficjalne samoprzywitanie ;-)

kompozycja przedrajdowa

Budziki nastawiliśmy na 3:20 a o 3:30 dziadersko...a nie wróć, dziarsko rozpoczęliśmy naszą wyprawę. Nie pamiętam dokładnie który ptak nam zaśpiewał przy wyjściu z ośrodka, ale chyba była to naświetlona lampami ośrodka pleszka. Potem usłyszeliśmy z daleka puszczyka. Objeżdżając drogi oddziałowe borów na południowym brzegu jeziora notowaliśmy kolejne budzące się ptaki: znów dopisała nam słonka, lerka, paszkot i dudek, ale niestety zabrakło lelka który w zeszłym roku tam se terkotał. Zrobiliśmy pętelkę która się kończyła na obrzeżach wsi Niwki gdzie na samym skraju dąbrowy zanotowaliśmy sikorę ubogą (dziupla w dębie przy samej drodze) będącą dwusetnym gatunkiem rajdowym. Nie, nie tego dnia oczywiście tylko ogólnie, wszystkich trzynastu poprzednich edycji.  Kapitan tym razem nie miał przygotowanych  zbyt wielu statystyk, ale akurat to policzył przed rajdem :-)  We wspomnianych Niwkach zrobiliśmy sobie pamiątkową "kolarską" fotkę z pochodzącym z Niwek kolarzem ; Joachimem Halupczokiem. Znaczy z pomnikiem gdyż on sam pedałuje od dawna na rajskich torach wyścigowych ;-)

Joachim w wersji ornitologicznej


jadą jadą, ale czy ci bez "wspomagania" dojadą? 

jak widać rower nie wyklucza lunety - wszystko się da pochytać :-)

Na wał zbiornika dotarliśmy koło 6:30  Nad taflą wody latały tysiące jaskółek i jerzyków - to przez dość chłodny początek maja ptaki szukają owadów nad wodą. Nam też zmarzły by skrzydełka gdybyśmy nie byli odpowiednio poubierani; rękawiczki, czapki i kalesonki pozwoliły nam przetrwać baaardzo rześki poranek. Z typowych dla środowiska wodnego gatunków zauważyliśmy rybitwy czarne, mewy małe i dwie "morskie kaczki" - niestety, z powodu odległości nie byliśmy w stanie oznaczyć ich tak by bez wątpienia dopisać gatunek do listy. My uczciwe chłopaki som przecie:-) Obraliśmy kierunek na najbardziej "ptakodajny" teren zbiornika czyli ujście Pałej Manwi :-) Po drodze wpadła nam na listę gajówka będąca nieczęstym ptakiem rajdowym. Wody na Turawie dalej brakuje, ale dla rajdowiczów to akurat dobra nowina bo na błotku szlajają się siewy. Były np brodźce krwawodziobe ( rzadkość podczas naszych startów) , siewnica oraz dwieście pierwszy gatunek "everrajdowy" czyli szczudłaki! Usłyszałem jakiś dziwny, żałosno-jęczący głos którego początkowo nie mogłem dopasować do gatunku ale szybki look przez bino i namierzywszy kontrastowe "pokraki" wydarłem się na chłopków by szybko patrzyli bo ptaki się od nas oddalały. O focie można było zapomnieć w tych warunkach. 
Garść fotek z Turawy i jadziemy dali;
bezdzietne gęgawy 


wlazł totek na błotek i mruga :-)

kolega Jurek wpuścił nas na teren niedostępny dla "ludzi z ulicy sezamkowej" :-)

w kolonii śmieszek dopisały kaczki

kukułki o poranku szalały
Turawe opuszczamy trochę późno i jakby jednak lekko zawiedzeni - szczerze mówiąc liczyliśmy na troszkę więcej. To zapewne wina mocno już w tym momencie wiejącego wiatru. Koło 9-10 rano wiało już naprawdę solidnie a to w nasłuchach to nie pomaga nic a nic. Ale setka koło godz 9 nam pękła. 
W Ozimku uczciliśmy obserwację kawki a jakże; kawką i batonikiem. Ruszmy na Krzyżową Dolinę a po drodze cały czas nasłuchujemy - w lesie wiatr mniej dokucza i jakby lepiej słychać glosy ptaków z tym, że czy to z powodu suszy czy nadciągającego frontu nie ma "ptasiej kakofoni" jaka powinna panować w majowym lesie. Na łąkach koło Krojcvalley :-) wypatrujemy kolejnych gatunków, ale nie idzie to dobrze. Za to uwieczniłem dwa obrazki pokazując wybryki ludzkich mózgów. 
farma PV czyli chora z chciwości pseudo-ekologia

Jak można postawić legalnie fotowoltaikę na takich łąkach? Ano szybko i bez zbędnych papierków typu oceny odziaływania na środowiska gdy powierzchnia farmy nie przekracza hektara. A obok może znów łatwo i szybko powstać kolejna niewielka instalacja itd, itp. Wszyscy bija brawo, kasa leci a my ze swoich rachunków opłacamy cały ten chory system gdzie państwo ponosi koszty magazynowania i dystrybucji energii a łąkowi oprawcy dostają kasę za niszczenie otoczenia. Żeby było jasne - nie mam nic przeciwko PV, ale na pewno nie w takich miejscach i stawianych w oparciu o przepisy które są dziurawe jak sito. 

piecyki akumulacyjne czyli źródełko błogosławionego ciepełka i rozkoszy architektonicznej

Nie wiem czy pamiętacie, ale to miejsce nie raz pokazywałem na blogu - najpierw tylko jakies ozdóbki na wierzbie i kranik z wodą , potem jakieś ławeczki a teraz poszli na grubo - po drugiej stronie zrobili nawet plac zabaw dla dzieci....łobooooszeszumiacy zmiennowilgotny :-(

czarna szmata, beton i żwirek czyli nowoczesność w zagrodzie z przyroda w niezgodzie

Spotkany autochton nabijał się z tego szkaradzieństwa. Mówił, że to robota miejscowego biznesmena który chciał zrobić coś dobrego dla lokalnej społeczności. Do obudowy rowu użył ponoć podkładów kolejowych (Sic!) i betonu. Dla mnie to kolejny przykład, że kasa z rozumem nie zawsze idzie w parze,  a i to, że nie ma systemowych rozwiązań które pilnują prawa. Znaczy może i są, ale zainteresowanych nie obchodzą....
Żeby choć ptaki współpracowały a tu kurde trochę lipa; ani przepiórki, ani derkacza, nie turkawki...no gdzie się to wszystko pochowało? Tylko szczygły wpadły nam tu do rajdowego zestawienia.

Dojeżdżamy do Krośnicy i tu prawie mamy nowy gatunek i to taki, że łopanieeee...prawie :-)

głuszec napłotny :-)

Na prawdziwy nowy gatunek musieliśmy czekać jeszcze kawałek - ortolan nam się odezwał na skraju lasu przy stawach w Utracie. Na samej Utracie pliszka górska, grubas (baaardzo późno) , łabędź krzykliwy. 

na stawach były aż 4 krzykliwce

Nie widać perkoza rdzawoszyjego którego miałem to tydzień wcześniej ani o dziwo bąka! Na osłodę wynajduje skanując po raz czwarty w dużym stadzie grążyc podgorzałkę.
Przez chwilę wydaje mi się, że na wysepce dość daleko od brzegu siedzi pigmej, ale po sprawdzeniu lunetą okazuje się, że to zwykły korek tyle, że w szacie i upierzeniu który nie jest typowy. Te brązy mnie totalnie zmyliły. Za to za chwilę przelatuje mimo zimek - oj, też nam czasem brakowało go w wyprawowym podsumowaniu.

podgorzałka

 
Przemek jako dokumentalista

Apropo -nasz kronikarz to nie tylko dzielny kolarz, ale i zdolny fotograf  - po raz chyba trzeci albo czwarty jego fotka wygrała jedną z kategorii konkursowych  (emocje oddające ducha imprezy). 
A zdjęcia innych ekip i wyniki rajdu możecie sprawdzić tutaj

Po Utracie kierujemy się na kilka zalanych kamieniołomów po drodze robiąc sobie przystanek na szybką zupę i małą "wyprawową" :-) W czasie regeneracji zaczyna popadywać co nie wróży dobrze dalszej ekspedycji. Mamy ze sobą ubranie przeciwdeszczowe, ale ptaki w deszczu nie za bardzo są aktywne. Dalszy plan przewiduje odwiedzenie dwóch zalanych kamieniołomów i Kamień Śl z jego stałymi kolorowymi rezydentkami. Ja się przed nimi zawsze bronię jak pieron, ale przyznaję kapitanowi rację - jak "nie żere" to trza brać co jest a nie grymasić, tym bardziej, że na łomach i przyległościach zero nowych gatunów. Nawet głupia białorzytka nosa nie wyściubiła ze skalnych ścian. W Kamieniu Śl mandarynki są, ale ogólnie ciężko idzie. Kierujemy się zatem na Kosorki. Liczymy na podróżniczka i białorzytkę; dostajemy bęcki....wróć bączki, łozówkę a na skraju lasu raniuszki. Tak to qrde jest z tymi ptaszorami - możesz se planować itp....
Jest już zaawansowane popołudnie a my mamy nieco ponad 120 na liście gatunkowej i prawie 70 km przejechanych. Dobrze, że przeważnie wieje w plecy lub pleco-bocznie bo Przemkowi było by dużo ciężej. My z Waldim mamy "elektrykę" więc troszkę mniej jesteśmy zmęczeni.

rowerowy rzut okiem
Po drodze chcemy zrobić gawrona - chyba jeszcze nigdy ten gatunek nie wleciał na listę tak późno a to też tylko dzięki temu, że po prawie dekadzie nieobecności mała kolonia tego gatunku pojawiała się w Otmęcie. Tam widzimy wystający z gniazda ogon i odhaczamy frugilegusa na liście.
Ciemne chmury pojawiają się na horyzoncie od południa a właśnie tam prowadzą nasze drogi. Zatrzymujemy się na chacie u kapitana i dyskutujemy podjadając słodycze co robimy dalej. Radar jeszcze nie pokazuje zagrożenia ulewą, ale widać, że coś się jednak szykuje. Waldek koniecznie chce odwiedzić "Sowice" gdzie mogą nam wpaść 3 gatunki sów. Wtedy przekroczylibyśmy delikatnie przyzwoitą cyfrę 130. Ja choć nie czuję tych sów w taką pogodę postanawiam nie grymasić i przyjmuję propozycję. Ruszamy koło 20stej choć poziom baterii i morale mamy już na dość niskim poziomie. Na szczęście w dolinie Osobłogi którą wybieramy jako drogę dojazdową do Kórnicy słyszymy strumieniówkę (albo świerszczaka, już nie pamiętam) która jest 129 gatunkiem. Chciało by się jeszcze jakiego derkacza, przepiórkę lub kuropatwę ale lipa.
Do sowiej wioski dojeżdżamy już po ciemku . Tu spotykamy ....nie nie, pójdźkę ale inną rajdową ekipę z Opolszczyzny, składająca się z Taty podlotów i subadultusa :-) Witamy się i pytamy jak im idzie - mówią, że są mega zadowoleni i wracają już do domu. No to strzała. My gwizdamy na pójdźkę która nas olewa. Jedziemy na białego ducha mieszkającego niedaleko stanowiska pójdźki. Stoimy tam z kwadrans gapiąc się na czubek wieży. W pewnej chwili widzimy w świetle reflektorów oświetlających od dołu wieże, coś białego i już chcemy zacieszać gdy okazuje się że to .....lotka, pióro spadające w dół....
Było to dość mistyczne i niesamowite uczucie - obgadujemy co tytka chciała nam w ten sposób przekazać, ale zaczyna padać i kończy nam się zapas optymizmu i żartu. W takich warunkach sowy nie lubią ani latać ani się odzywać. Droga powrotna to raczej niemiłe wspomnienie bo w dość mocno padającym deszczu i wietrze który teraz mamy w twarz czujemy coraz większe zmęczenie. Do tego droga wojewódzka którą ze względów logistycznych wybieramy pełna jest spalinowych wariatów którzy cisną gaz jakby pomylili tor wyścigowy z publiczną drogą. Nie lubię asfaltu, oj nie lubię.....
Ok 22 docieramy do Waldka. Licznik jego roweru pokazuje przejechane105 km. My z Przemkiem mamy jeszcze kawałek. Przemek ok 2, ja 7 km. Docieram do chaty o 22;40 a bateria pokazuje, że na najmniejszym stopniu wspomagania mógłbym przejechać JEDEN kilometr! Jestem mocno zmęczony, ale mega zadowolony, że fizycznie to ogarnąłem. Ja w tym rajdzie ustanowiłem swój rowerowy rekord "dalekodystansowy" czyli prawie 115 km na rowerze. Tyłek boli, ale w duszy się uśmiecham, że daliśmy wszyscy radę i mimo lekkiego pstryczka w nos od pogody i losu było zajefanie! 
Na koniec trawersując klasyka: "za rok wam znowu uciekniemy"  :-)
Tymczasem do następnego i nereczka.
PS. Oprócz nas jeszcze tylko jedna ekipa  zdecydowała się na rowery podczas imprezy - może za rok będzie więcej takich wariatów :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz